wtorek, 29 grudnia 2015

31. "I need to know now. Can you love me again?"

***
Pamiętajcie o urodzinach Rossa! Wszyscy spamujemy na tt hasztagiem #HappyBirthdayRossFromPoland. Jest też akcja z wierszem na twiterze i instagramie

Proszę też oznaczajcie Courtney,Rossa,R5,Rydel i Stormie  na zdjeciach na moim instagramie :







No i rozdział 31!!!:)
Przeoraszam za bledy. Nie sprawdzalam.




- Jest pani w ciąży.
-Jak to? Znaczy się, to jest pewne? - byłam w szoku.
-Pobraliśmy krew do badań, teraz zrobimy usg i wszystko pani powiem.
-Jasne.
-Zaraz przyjdzie ginekolog.
    Tak jak mówił lekarz, po chwili przyszedł specjalista. Piłkarze zeszli z łóżka i stanęli obok niego, a ginekolog usiadł na krześle i zaczął operować ultrasonografią. Podciągnęłam koszulkę, a po chwili poczułam zimny żel na brzuchu.
-To szósty tydzień - mówiąc to, odłożył sprzęt.
-Operacja się skończyła - usłyszałam szept Kuby, który kierował te słowa do blondyna.
    Jak poparzona wstałam ze szpitalnego łóżka i pobiegłam w poszukiwaniu lekarzy, którzy byli przy operacji. Przemierzałam korytarze, mijając pielęgniarki. W pewnym momencie zatrzymałam się i zapytałam oddziałowej, czy nie widziała mężczyzny. Pokierowała mnie, więc szybko ruszyłam w odpowiednie miejsce. Skręciłam w prawo, chwilę szłam prosto i skręciłam ponownie w prawą stronę. Zauważyłam drzwi i stwierdziłam, że to ten gabinet. Zapukałam i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi. W pomieszczeniu było trzech lekarzy. Rozpoznałam ich, to oni byli przy operacji.
-Przepraszam, co z Rossem Lynchem?
-Jest pani z kimś z rodziny?
-Jestem żoną.
-W takim razie proszę usiąść - wskazał na krzesło, które stało naprzeciwko niego.
    Usiadłam przy biurku, a lekarz zaczął swój monolog.
-To tak. Pan Lynch miał wypadek. Potrącił go samochód. W takiej sytuacji mogę śmiało powiedzieć, że miał szczęście i przy takim wypadku wszedł bez większych uszkodzeń. Jest kilka obić, zadrapań, stłuczone żebro i złamana ręka. Złamanie było otwarte, dlatego ta operacja. Zaraz będziemy wybudzać pani męża. Zostanie na obserwacji przez dwa-trzy dni, a następnie jeśli wszystko będzie dobrze, to go wypiszemy.
-Czy mogłabym do niego wejść?
-Tak, oczywiście. Sala numer 45, piętro niżej.
-Dziękuję bardzo.
    Wyszłam z gabinetu i spokojniejsza szłam do sali, w której leżał mój mąż. Schodząc po schodach, ujrzałam chłopaków. Podeszli i zadawali pytania. Opowiedziałam im wszystko i razem zmierzaliśmy do pokoju o numerze 45. Mats otworzył mi drzwi i przepuścił w nich. Weszłam i usiadłam na krześle, a chłopcy zajęli resztę miejsc. W sali leżał tylko Ross. Było jedno łóżko i kilka krzeseł. Obok łóżka stała półka.
    Złapałam blondyna za rękę i musnęłam ustami jego dłoń. Delikatnie położyłam głowę na jego brzuchu. Leżałam tak, dopóki piłkarze nie wstali z miejsc.
-Powinnaś się przespać. Jest prawie piąta. Pojedziemy do domu, jutro tutaj przyjdziesz - pomógł mi wstać Łukasz.
    Musnęłam policzek Lyncha i wyszłam z sali. Na korytarzu spotkałam lekarza, z którym chwilę temu rozmawiałam.
-Za parę godzin będziemy wybudzać pana Lyncha. Proszę odpocząć - posłał mi uśmiech.
    Udałam się do wyjścia. Wsiadłam do auta Ella i odjechaliśmy do domu. Dopiero teraz do mnie dotarło, że jestem w ciąży. Będą już na miejscu, weszłam do domu, a za mną ruszył Ratliff. Zerknęłam do pokoiku dziecięcego. Leo smacznie spał, więc zamknęłam cicho drzwi i ruszyłam do sypialni. Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam.
Coraz wyraźniej do moich uszu docierał budzik. Szukając telefonu, niechętnie otworzyłam oczy. Kiedy urządzenie znalazło się w mojej ręce, wyłączyłam irytujący mnie dźwięk. Przetarłam oczy dłonią i usiadłam na łóżku. Sprawdziłam jeszcze raz, czy aby na pewno nikt nie dzwonił. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy, gdzie wybrałam ubrania na dziś. Z gotowym kompletem wyszłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę. Z nowym makijażem wyszłam z łazienki i skierowałam się do kuchni, aby coś zjeść. Zrobiłam sobie kanapki i herbatę. Zasiadłam do stołu i zabrałam się za jedzenie. Po chwili do kuchni przyszedł Ellington z Rydel. Ratliff zaczął robić śniadanie, a Deme usiadła obok mnie. Nikt się nie odzywał. Kilka razy brunet chciał zacząć rozmowę, ale kiedy tylko otwierał usta, to od razu je zamykał. Mój telefon zaczął wibrować i wydawać z siebie dźwięk. Wzięłam urządzenie do ręki i nie patrząc kto dzwoni, od razu odebrałam.
-Dzień dobry, z tej strony doktor Koch. Wybudziliśmy Pana Lyncha. Zrobiliśmy wszystkie badania i czekamy na wyniki. Jeśli pani chce, można przyjechać.
-Oczywiście, zaraz będę. Dziękuję bardzo.
    Rozłączyłam się i od razu przekazałam przyjaciołom wszystko o czym powiedział mi lekarz. Pobiegłam do sypialni po torebkę, ubrałam buty, a do reki wzięłam kurtkę i byłam gotowa do wyjścia. Rydel ciągle powtarzała, że zajmowanie się Leo, to czysta przyjemność, jednak mimo wszystko czuję się niezręcznie, że pilnuje mojego dziecka.
-Co ze mnie za matka - odparłam ubierając kurtkę.
-Jesteś świetną matką, a to, że aktualnie jest taka sytuacja, to nie jest Twoja wina - przytuliła mnie brunetka.
-Gdybym wybaczyła Rossowi, to nie leżałby teraz w szpitalu.
-Laura, to nie jest Twoja wina - westchnął Ell- dobra, jedziemy.
-Dziękuję Wam. Nie wiem, jak mogę się Wam odwdzięczyć - uśmiechnęłam się delikatnie.
-No przestań - zaśmiała się moja przyjaciółka - pozdrówcie go.
-Oczywiście.
    Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do auta Ratliffa. Piłkarz odpalił pojazd i ruszyliśmy do szpitala. Drogę umilała nam muzyka, która wydobywała się z radia. Moje myśli ciągle były przy blondynie. Bałam się jego reakcji. Bałam się jak zareaguje, gdy mnie zobaczy. Czy mi wybaczy? Czy będzie jak dawniej? A może nie będzie chciał mnie znać? Z zamysłu wyrwał mnie głos Ella, który oznajmił, iż jesteśmy na miejscu. Wysiadłam z pojazdu i ruszyłam w kierunku głównych drzwi szpitalnych. Będąc już w środku, schodami skierowałam się na drugie piętro. Wzrokiem odszukałam pokoju numer 45. Stojąc pod drzwiami, zastanawiałam się, czy aby na pewno wejść.
-Lau, nie bój się, to Twój mąż. Kiedy wejdziesz, to on ze szczęścia, chyba wyzdrowieje - zaśmiał się - ja tu poczekam. Zaraz napiszę do chłopaków, że Ross się wybudził, a Wy sobie porozmawiajcie.
-Kocham Cię braciszku - przytuliłam go.
-Ja Ciebie też siostrzyczko - uśmiechnął się pod nosem, odwzajemniając uścisk.
    Chwyciłam klamkę i odwróciłam się ostatni raz do bruneta, który siedział już na krzesełku. Uśmiechnął się do mnie promiennie, co dodało mi otuchy. Pchnęłam drzwi i przekroczyłam próg pokoju szpitalnego. Drzwi zaskrzypiały, a Ross odwrócił głowę w moją stronę. Wpatrywał się we mnie, a po chwili na jego twarzy zagościł ogromny uśmiech.
-Hej - powiedziałam cicho - jak się czujesz? - podeszłam bliżej łóżka.
-Teraz cudownie - uśmiechnął się zniewalająco - siadaj - poklepał miejsce obok siebie.
    Niepewnie zajęłam miejsce, które mi wskazał. Podniosłam głowę i popatrzyłam w oczy blondyna. Wpatrując się w siebie, trwaliśmy w ciszy, która była teraz dosyć niezręczna. Nieznacznie blondyn zaczął się do mnie zbliżać.
-Nie podnoś się - odparłam - lekarz kazał Ci leżeć - wymyśliłam na poczekaniu. Blondyn westchnął i opadł na poduszki - chcesz coś do jedzenia? Cokolwiek?
-Nie, dziękuję.
-Ross - spuściłam głowę - przepraszam.
-Za co mnie przepraszasz? - zdziwił się.
-Za wszystko. Gdybym Ci wtedy wybaczyła, to do niczego by nie doszło i siedzielibyśmy teraz w domu.
-To nie Twoja wina - złapał mnie za dłoń - to ja jestem idiota i Cię zdradziłem. Należy mi się kara.
-Jaka kara? Przestań.
-Mógłby mnie zabić.
-Czy Ty siebie słyszysz? - zdenerwowałam się - nie poradziłabym sobie, żyjąc ze świadomością, że Ciebie już nie ma - z moich oczu popłynęły łzy - nie dałabym sobie bez Ciebie rady.  Popatrzyłam na niego, a on starał kciukiem moje łzy. Odległość między nami szybko malała. Dzieliły nas już teraz tylko milimetry. Po chwili poczułam delikatnie muśnięcie ust i blondyn się odsunął, jakby się bał, że będę na niego zła. Popatrzyłam mu w oczy i tym razem, to ja go pocałowałam. Z zachłannością odwzajemniał pocałunki. Teraz liczyliśmy się tylko my i ta chwila, nie chciałam, żeby się ona kiedykolwiek skończyła.Oderwaliśmy się od siebie i uśmiechnęliśmy.
-Tęskniłem - odparł, przytulając mnie do siebie.
-Ja za Tobą też.
-Kocham Cię, nic nas nie rozdzieli - cmoknął mnie w czoło.
-Nic, a nic - zaśmiałam się.
-Wrócimy do domu i będziemy żyć długo i szczęśliwie z naszym Leo. Może jakieś rodzeństwo dostanie - zaśmiał się.
-Będzie je miał szybciej, niż Ci się to wydaje - widząc, że Ross nie rozumie, położyłam jego dłoń na moim brzuchu - będziesz drugi raz tatą.
-Będę ojcem - zaśmiał się, nie dowierzając we własne słowa.
-Będziemy wujkami? - usłyszałam radosne głosy chłopaków, którzy właśnie wchodzili do pomieszczenia.
-Tak - uśmiechnęłam się.
-No to trzeba to opić - zaśmiał się Mats.
-Ej, ale nie beze mnie. Musicie na mnie poczekać - oburzył się Ell - ja muszę być trzeźwy, bo moja Delly ma niedługo termin. A teraz wybaczcie, ale do niej jadę.
    Słowa Ratliffa nas bardzo rozbawiły, a brunet jak gdyby nigdy nic, pożegnał się z nami i pojechał do domu. Posiedziałam jeszcze chwilę i zaczęłam się zbierać, ponieważ Rydel pilnuje Leo. Pożegnałam się z Rossem i wyszłam z pokoju ze Svenem, który zaproponował, że mnie odwiezie. Po kilku minutach byłam już w domu. Wygoniłam państwa Ratliff, aby spędzili ze sobą czas, a sama zostałam z synkiem w domu.