czwartek, 30 lipca 2015

10."You could be the one that could mess me up"

Laura
Od mojego wyjścia ze szpitala minęły dwa tygodnie, a co za tym idzie? Czternasty dzień poszukiwań naszego Leo. Ross stara się być silny, ale widzę, że bardzo się przejmuje. Wracałam do domu od Ewy. Poprosiła mnie, abym zajęła się chwilę Sara, ponieważ musiała załatwić kilka spraw na mieście, a nie miała z kim zostawić córeczki. Od naszego domu dzieliło mnie 100 metrów, kiedy zobaczyłam Eveline. Pomachałam jej, a gdy mi odmachała, zatrzymała wózek. Przyspieszyłam kroku i po chwili znalazłam się obok niej. Przywitałyśmy się i rozpoczęłyśmy krótką rozmowę.
-Kochana, słyszałam o tym porwaniu. Jak się czujesz? - zapytała.
-Szkoda mówić, lepiej powiedz co u Ciebie.
-Urodziłam i wróciłam po resztę rzeczy.
-Wyprowadzasz się?
-Tak. Wracam do rodzinnego domu.
-A jak tam Twój synek? Kiedy urodziłaś?
-Piętnastego maja.
-To tak jak ja - posłałam smutny uśmiech.
    Na nasz podjazd wjechało dobrze znane mi auto. Samochód się zatrzymał i wyszedł z niego mój Ross. Swoje kroki skierował w naszą stronę. Kiedy znalazł się obok, przywitał się ze mną czułym buziakiem, a Evelinie powiedział krótkie 'cześć'.
-Mogłabym zobaczyć twojego synka? - zapytałam, ponieważ ciągle był zakryty.
-Wiesz jest zimno.
-Co Ty, Eveline jest trzydzieści stopni - zdziwił się Lynch.
    Próbowała się wykręcić, lecz kiedy dziecko zapłakało musiała wziąć je na ręce. Odwróciła główkę dziecka od nas. Ross
 popatrzył na mnie zdziwiony. Pielucha upadła na ziemię, więc schyliłam się po nią, aby podać młodej matce. Chcąc nie chcąc zobaczyłam twarz dziecka. Było strasznie podobne do naszego Leo. Zdezorientowana złapałam piłkarza za rękę. Dziewczyna włożyła synka do wózka i odjechała do swojego ogrodu. Kiedy wróciliśmy do domu, usiadłam na kanapie. Po chwili obok mnie zjawił się mój narzeczony. Oparłam głowę o jego ramię, a on mnie objął. Oglądaliśmy jakiś film, dokładnie nie wiem nawet o czym był. Nie mogłam się skupić na niczym. W głowie miałam synka Eveline, który był jak Leo. Wyszłam do kuchni i wyjęłam z szafki szklankę, która upadła z hukiem na podłogę, w wyniku czego się rozbiła. W pomieszczeniu momentalnie pojawił się blondyn. Zbierałam kawałki szkła z posadzki.
-Zostaw to - złapał mnie za ręce.
-Ross - z moich oczu popłynęły łzy.
-Kotku, odnajdziemy go.
-Ross, ja go widziałam.
-Jak to? Gdzie?
-Eveline. Synek Eveline jest jak nasz Leo.
-Ehh - westchnął - też mam to samo. Miałem Ci powiedzieć. Sprawdzimy to.
-Ale skąd ona by mogła mieć naszego Leo?
-Trzeba to sprawdzić. Jedziemy na komisariat.
-Stała się w pewnym sensie moją przyjaciółką.
-Kochanie, trzeba to sprawdzić. Skoro i Ty i ja widzieliśmy Leo. Chodź, jedziemy.
    Założyliśmy buty, zabrałam torebkę, a Ross klucze od auta oraz portfel i szybko wsiedliśmy do samochodu. Ruszyliśmy na komisariat tutejszej policji. Powiedzieliśmy o wszystkim. Oznajmili, że to sprawdzą. Wróciliśmy do domu, a na schodach zastaliśmy Kubę i Łukasza.
-Dostaliśmy SMS-a - odparł Kuba.
-Co Wam powiedzieli? - zapytał Łukasz.
-Powiedzieli, żebyśmy wrócili do domu, a oni za chwilę będą.
-Coś jeszcze? - dopytywali.
    Opowiedzieliśmy całą sytuację, która miała miejsce trzy godziny temu. Pozbierałam resztki szkła, które leżały nadal w kuchni i zabrałam się za zrobienie obiadu, ponieważ Agata i Ewa wyjechały z dziećmi, więc mężczyźni byli sami. Zrobiłam rybę z pieczonymi ziemniakami i zaniosłam do jadalni. Zawołała chłopaków na obiad i zasiedliśmy do stołu. W pewnym momencie do drzwi zadzwonił dzwonek. Ross wstał i poszedł, aby zobaczyć, kto to. Do korytarza wrócił z jakąś kopertą.

*Ross*
    Jedliśmy obiad przygotowany przez Lau, dopóki nie zadzwonił dzwonek. Otworzyłem drzwi, ale nikogo nie było. Na wycieraczce leżała jakaś koperta. Schyliłem się i podniosłem kartkę. Otworzyłem ją i wyciągnąłem zawartość. Czytając usiadłem na krześle. Ktoś zażądał pieniędzy za naszego synka. Czytałem te zdania kilka razy.

'Jeśli chcesz zobaczyć swoje dziecko, przynieś dzisiaj o 22:00, 100 tysięcy do parku. Inaczej nigdy nie zobaczysz dziecka.'
-Co to? - zainteresowali się.
-Jadę na policję - pewnie odparłem.
-Jedziemy z Tobą - odparli.
    Wsiedliśmy do auta i po raz kolejny 'odwiedziliśmy' komisariat policji. W samochodzie pokazałem kartkę chłopakom, a na miejscu oddałem to w ręce policji. Ustaliliśmy, że pójdę do parku, a funkcjonariusze będą w pobliżu i nie będą się rzucać w oczy. Odwieźliśmy Łukasza i Kubę do domu i wróciliśmy do siebie. Posprzątaliśmy po obiedzie i usiedliśmy na kanapie. Laura się martwiła, była znowu nieobecna. Przytuliłem ją i obiecywałem, że wszystko będzie dobrze. Była już 21:30. Coraz bardziej odczuwałem zdenerwowanie. Nie myślałem o tym, że coś by mi się mogło stać, bardziej o to, że coś może się stać Leo. Lau nie wypuszczała mnie z uścisku. Od trzydziestu minut są u nas Mats, Kuba i Łukasz. Mają pilnować Laury, aby została w domu. Nie zgadzała się na to, abym sam tam poszedł. Ubrałem się i byłem gotowy do wyjścia. Podszedłem do mojej ukochanej i przywarłem do jej ust.
-Kocham Cię, zobaczysz wrócę tu z Leo - zamknąłem jej usta swoimi.
    Nie czekając na odpowiedź wyszedłem z domu i skierowałem się do parku. Krążyłem i czekałem na umówioną godzinę. Zauważyłem jakąś postać, która zmierzała w moją stronę. To był jakiś facet.

    

****
Notkę piszę znad morza. Byłam ostatnio na plaży i to jakoś dodało mi weny.Nie mogłam się powstrzymać i musiałam dodać rozdział.Ale nie macie mi tego za złe? :)
No okej... Potrzymam Was jeszcze w niewiedzy.Dziękuję za komentarze,jesteście super. Przepraszam za błędy.
Kocham :*






sobota, 25 lipca 2015

9."Keep chasing for the sun, don't slow it down"


    Już dzisiaj wychodzimy ze szpitala. Ross ma po nas przyjechać koło godziny 15:00. Nasz synek jest zdrowy jak rybka, dlatego też po trzech dniach możemy wrócić do domu. Spakowałam torbę i usiadłam na łóżku. Wzięłam do ręki telefon i przeglądałam strony internetowe, po chwili zablokowałam urządzenie i myślami wybiegałam w przyszłość. Już za miesiąc miałam zostać żoną Rossa Lyncha. W dzień ślubu chcemy również ochrzcić dziecko. Kocham moją małą rodzinkę. Z zamysłu wyrwały mnie otwierane drzwi. Do szpitalnego pokoju wszedł mój narzeczony. Tak, narzeczony. Pamiętam ten dzień idealnie.
***

    Ubrałam koszulkę z napisem LYNCH i numerem 11. na plecach. Stanęłam przed lustrem i przejrzałam się w nim.
-Idziemy kibicować tatusiowi.
Skierowałam to zdanie do mojego ciążowego brzuszka. Byłam już w szóstym miesiącu ciąży. Usłyszałam dźwięk dzwonka, więc zabrałam torebkę i skierowałam się do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam Weronikę z córeczką. Agata została w domu. Miałyśmy po meczu do niej jechać. Przytuliłam obie panie na powitanie i wyszłyśmy, aby usiąść w samochodzie i znaleźć się w drodze do Signal Park.
-W ogóle nie przytyłaś, tylko brzuszek z małym się powiększył. Jak Ty to robisz - zaśmiała się - ćwiczysz coś nadal?
-Wykonuje ćwiczenia, ale takie, które nie zagrażają małemu - posłałam uśmiech przyjaciółce - i nie podjadam - dodałam po czym się zaśmiałyśmy.
    Na stadionie  byłyśmy po kilku minutach. O dziwo ominęły nas korki. Zajęłyśmy nasze miejsca i czekałyśmy na rozpoczęcie meczu. Zawodnicy obu drużyn wyszły na murawę. Po chwili, równo z ustaloną godziną rozpoczęło się spotkanie. Pierwszą bramkę dla gospodarzy strzelił Ciro. Druga natomiast należała do Larsa Bendera i dzięki jego golowi Bayer wyrównał z BVB. Remis jednak długo się nie trzymał, ponieważ w 40 minucie do bramki piłkarzy z Leverkusen strzelił mój Ross. Pierwsza połowa dobiegła końca, lecz żaden z kopaczy nie zszedł do szatni. Zdziwiłam się i zapytałam Weroniki, czy wie o co chodzi. Ta jedynie podkręciła przecząco głową, dając znak, że nie ma pojęcia. Po chwili obok nas zjawił się Łukasz i złapał mnie za rękę. Powoli sprowadził mnie na dół. Kiedy stanęliśmy na murawie, podszedł do mnie Ross. Był wyraźnie zdenerwowany i trzęsły mu się ręce, w których coś trzymał. Uklęknął przede mnie.

-Wyjdziesz za mnie? - głos mu drżał.
-Tak - odpowiedziałam kiwając głową na potwierdzenie.
    Nie mogłam w to uwierzyć. Ross wsunął mi na palec pierścionek i mnie pocałował. Mats podał mu bukiet żółtych róż, które blondyn mi wręczył. Kibice zaczęli skandować nazwisko 'Lynch'. Zawodnicy zeszli do szatni i po kilku minutach wrócili na boisko. W 67 minucie do bramki rywali strzelił po raz drugi mój narzeczony. Jak to pięknie brzmi. Mecz zakończył się wygraną  3:1. Po spotkaniu piłkarze pogratulowali nam zaręczyn.

***

-Dzień dobry kochanie - pocałował mnie w policzek - to dla mojej narzeczonej - zaśmiał się i podał mi białą różę.
-Hej, dziękuję Skarbie - pocałowałam go.
-Pusto w domu było przez te dni.
-Może jakoś da się to wynagrodzić - zaśmiałam się.
-Jakoś - poruszał zabawnie brwiami.
-Np. kolacja.
-Kolacja? Mam rozumieć, że ciąg dalszy w sypialni?
-Tak, gdzieś będziemy spać.
-Spać? - zawył - to przedyskutujemy w łóżku. Idę po tego szkraba.
    Ross wyszedł z sali, a ja dostałam wypis. Podpisałam potrzebne dokumenty i czekałam na chłopaka z dzieckiem.

*Ross*
    Wyszedłem z sali i skierowałem się z pielęgniarką do pomieszczenia, w którym przebywały noworodki. Przekroczyłem próg i wzrokiem szukałem inkubatora z moim synkiem. Zdziwiłem się, ponieważ w pomieszczeniu dla noworodków, w którym jeszcze wczoraj leżało moje dziecko, nie było go.
-Laura Marano - uprzedziłem położną.
-Przepraszam, muszę coś sprawdzić w dokumentacji.
    Przestraszyłem się i ruszyłem za kobietą. Zniknęła za drzwiami gabinetu lekarskiego i po chwili z niego wyszła i poszła w stronę recepcji, gdzie rozmawiała chwilę z recepcjonistką.
-Jak dziecko zniknęło ze szpitala? Niepoważna jesteś? Porwanie? To się nie ma prawa stać - usłyszałem.
-Jak to? To niemożliwe. Jak dziecko mogło zostać porwane? Czy pani siebie słyszy? Gdzie mój syn?
-Proszę się uspokoić.
-Jak mam być spokojny, skoro ze szpitala zostało porwane moje dziecko. To jakiś absurd! - krzyknąłem.
-Skontaktowaliśmy się już z policją i zaraz powinna tu być.
    Nie dochodziło do mnie to, co się stało. Gdzie mój syn? Siedziałem na krześle na korytarzu i próbowałem dojść do normalności. Podniosłem się i niepewnie przekroczyłem próg sali, w której była moja dziewczyna.
-Gdzie masz naszego Leo? - zapytała.
-Dzień dobry, chcieliśmy zebrać zeznania w sprawie zaginionego dziecka - do pomieszczenia weszło dwóch policjantów.
-Kochanie, ktoś porwał naszego Leo.
-Nie, nie. To niemożliwe - rozpłakała się.
    Przytuliłem Laurę i złożyliśmy zeznania w sprawie naszego zaginionego synka. Zabrałem rzeczy kobiety i złapałem ją za rękę. Wyszliśmy ze szpitala, a przed nim było pełno fotoreporterów, dziennikarzy i paparazzi.
-Mógłby pan pokazać dziecko?
-Jakie będzie imię dziecka?
-Jak się państwo czują w roli rodziców?
Ross, czy to nie zatrzyma Twojej kariery?
Laura ciągle płakała. Nie wytrzymałem i się odezwałem.
-Ktoś porwał ze szpitala naszego synka.
    Teraz było jeszcze więcej pytań. Zabrałem stamtąd moją narzeczoną i otworzyłem jej drzwi do samochodu, a następnie je zamknąłem. Schowałem nosidełko oraz torbę Lau i usiadłem za kierownicą. Oparłem głowę o kierownicę i zamknąłem oczy. Poczułem dłoń na swojej szyi. Podniosłem głowę i ujrzałem zapłakane oczy brunetki.
-Przepraszam.
-To nie Twoja wina - dała mi buziaka w policzek.
-Znajdziemy go.
-Ross, możemy już jechać?
-Kocham Cię.
-Ja Ciebie też.
    Ruszyłem i skupiłem się na drodze, aby bezpiecznie dojechać z brunetką na miejsce. Pod domem byliśmy po piętnastu minutach.

*Laura*
    Czekałam w sali na Rossa i Leo. Po chwili drzwi są otworzyły i do pomieszczenia wszedł blondyn, ale był on sam. Pomyślałam, że nasz synek ma badania, czy coś. Jednak się myliłam. Kiedy tylko usłyszałam co się stało, nie mogłam pohamować łez. Ktoś porwał naszego szkraba. W drodze do domu miałam pełno myśli.
-Jesteśmy - odparł Lynch i otworzył mi drzwi.
    Zabrałam torebkę, a mój narzeczony wziął resztę. Kiedy tylko znalazłam się na korytarzu, od razu ruszyłam po schodach do pokoju dziecięcego. Usiadłam na fotelu, który się tam znajdował i i zamknęłam oczy. Do ręki wzięłam miśka i przytuliłam się do niego. Łzy ciekły mi po policzkach. Poczułam dłonie na swoich kolanach. Podniosłam głowę i ujrzałam blondyna. Podniósł mnie z fotela, zniósł do sypialni i położył na łóżku.
-Kochanie, odnajdziemy naszego Leo. Nawet się nie obejrzysz i będzie przy nas - pocałował mnie w czoło - odpocznij.
    Wtuliłam się w jego ciało i starałam się zasnąć.


***

    Ross zauważył, że jego dziewczyna już śpi, więc delikatnie przykrył ją kocem i zszedł do salonu. Włączył laptop i starał się znaleźć jakiejkolwiek informacje, które pomogłyby w odnalezieniu jego synka. Zadzwonił dzwonek i po chwili w korytarzu znaleźli się Kuba i Łukasz ze swoimi dziewczynami. Usiedli na kanapie, a blondyn poszedł przygotować jakiś napój dla gości. Kiedy wrócił, niepewnie rozpoczęli rozmowę na temat małego Leo.
-A może dodałbyś taką wiadomość na fanpage? - podał pomysł Kuba.
-To nie taki zły pomysł - poparł go przyjaciel z reprezentacji.
-Czekajcie, dzwoni Ell.
    Odebrał i ciągnęli nadal ten sam temat. Zabierał się kilka razy za napisanie postu. Wreszcie przymknął oczy i ponownie położył palce na klawiaturze. Wpisał potrzebne informacje i dodał zdjęcie swojego dziecka, które zrobił w szpitalu. Pokazał notatkę przyjaciołom i przeczytał ją jeszcze raz na głos. Napisał ją w dwóch językach, po niemiecku i po angielsku. Kliknął i po sekundzie napisany tekst ruszył w świat. Kuba oraz Łukasz weszli na swoje profile i udostępnili post napisany przez ich przyjaciela z drużyny, ale najpierw przetłumaczyli go na swój ojczysty język. Już po kilku minutach koledzy z zawodu również udostępnili zdjęcie dodane przez Rossa Lyncha. Mieli nadzieję, że to w pewnym sensie pomoże im w odzyskaniu Leo. Goście klubowej 11. wyszli z domu, zostawiając w nim tylko blondyna i brunetke. Blondyn wrócił do sypialni i położył się obok swojej miłości. Przytulona do siebie para, spała z nadzieją, że gdy się obudzą to w łóżeczku ujrzą swojego synka i to porwanie stanie się tylko i wyłącznie sennym koszmarem.


*** 
Uhuuhu :D No to namieszalam :) Mam nadzieję że się podoba! Przepraszam za błędy! Bardzo dziękuję za komentarze :* Jesteście najlepsi <3.  Nie wiem kiedy następny rozdział, bo w następnym tygodniu mnie nie będzie. 
Miłych wakacji ;)
Kocham Was:*







piątek, 24 lipca 2015

8."While you hold my hand"

Przez te dziewięć miesięcy Ross obchodził się ze mną jak z jajkiem. Po pewnym czasie w jego ślady poszła też reszta przyjaciół i znajomych. Z mamą Rossa się jeszcze nie widziałam, jeszcze nie miałam okazji jej poznać. Niektórzy by rzekli, że można w święta, lecz wtedy też nie było czasu. Otóż rodzice blondyna wyjechali do rodziny. Mój ukochany nie pojechał z nimi, tylko został ze mną. Namawiałam go, aby z nimi jechał, ale chłopak  jest uparty. Mówił, że nie może mnie zostawić samej, że to są święta, chce je spędzić ze mną oraz jestem w ciąży. Nieważne jakie ja bym miała argumenty, ponieważ jak to on powiedział 'wszystkie czynniki zbierają się do tego, że zostaję z Tobą na święta i mnie nic nie ruszy'. Trochę dziwne zdanie zbudował, ale zrozumiałam o co mu chodzi. W czasie ciąży, a dokładniej w piątym miesiącu, poznałam Weronikę. Dziewczyna ma 24 lata. Również jest w ciąży, a nawet w tym samym miesiącu. Zaprzyjaźniłyśmy się, ale Ross trzyma ją na dystans, niezbyt ją lubi. Mieszka zaraz obok nas. Przez ostatnie dwa miesiące nie widziałam się z nią. Jedynie na Skype. Mówiła, że wyjechała do miasta rodzinnego, ponieważ jej mama się martwi, ale wróci.
Leżeliśmy w łóżku. Ross głaskał mnie po moim ciążowym brzuchu. Rozczulał mnie tymi swoimi rozmowami z dzieckiem. Odkąd dowiedział sobie, że zostanie ojcem, robił to praktycznie codziennie. Powiedział rodzicom, iż będą dziadkami. Mówił, że byli delikatnie zdziwieni, ale szczęśliwi oraz, że chcą mnie poznać. Piłkarz chodził ze mną na każdą wizytę u ginekologa. W szóstym miesiącu dowiedzieliśmy się, że urodzi nam się synek. Już nawet wybraliśmy imię.
Z moją nogą jest już dobrze. Kilka dni po stwierdzeniu zerwania więzadeł, miałam operację. Poszło wszystko po myśli i po pewnym czasie już miałam rehabilitację. Dziwnie to wyglądało, ponieważ chodziłam na nie z brzuchem. Jednak nadal męczy mnie ostatnia wizyta u lekarza, który prowadził leczenie mojej kończyny.



-Kochanie, jesteś już gotowa? - zawołał Ross.
-Tak - stanęłam obok niego w korytarzu.
    Dałam mu buziaka w policzek, zabrałam torebkę i chwyciłam dłoń Lyncha oraz splotłam nasze palce. Posłał mi ten swój zniewalający uśmiech i wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta i skierowaliśmy się do kliniki. Pogoda ciekawa nie była. Padało, a za oknami widać było jak uginają się gałęzie pod dużym wiatrem. Niebo było bure. Przeplatały się przez nie różne odcienie niebieskiego, mieszając się z szarym. Siedziałam wygodnie w fotelu, a Ross położył swoją dłoń na moim udzie. Byłam przyzwyczajona, ponieważ zawsze tak robił, no chyba, że się pokłóciliśmy, ale tych kłótni było bardzo mało. Z zamysłu wyrwał mnie głos mojego ukochanego, który stał obok mnie i otworzył mi drzwi. Podał mi rękę i pomógł wysiąść z samochodu. Ruszyliśmy do kliniki. Weszliśmy do środka i podążyliśmy do recepcji. Za ladą stała młoda kobieta, która próbowała zaczarować Rossa. Moim zdaniem wyglądała jak wiedźma, brakowało jej tylko miotły. Niezadowolona usiadłam na krzesełku pod gabinetem doktora i czekałam na swoją kolej. Blondyn zauważył szybką zmianę mojego humoru i starał się dowiedzieć, czym jest to spowodowane. Powiedziałam mu, a on się zaśmiał i pocałował mnie.
-Moja zazdrośnica.
-Laura Marano - usłyszeliśmy głos lekarza - pani od doktora Hans-Wilhelm Müller-Wohlfahrt'a - uśmiechnął się.
    Weszliśmy do środka, a doktor sprawdził co z moją nogą. Obejrzał ją i wysłał na rentgen. Blondyn tysiąc razy pytał, czy na pewno nic nie stanie się z dzieckiem, czym rozbawił kobietę obsługującą promienie X. Wróciliśmy do lekarza, a on zlecił nam jeszcze kilka innych badań. Mieliśmy się stawić jutro.
Następnego dnia z wynikami badań znaleźliśmy się u specjalisty.
-No tak. Nie mam dobrych wiadomości - odparł - musi pani zrezygnować z piłki nożnej.
-Jak to? - wydusiłam.
-Grać czasami pani może, ale zawodowo trenować już nie.
-Dlaczego? - zapytał mój partner.
-Kontuzja mogłaby się nawracać przy takim obciążeniu. Wiemy jak wyglądają treningi i mecze. Jest duże ryzyko ponownego zerwania więzadeł i tym razem powrót do pełnej sprawności trwałby o wiele dłużej.
-Ale przecież inni piłkarze też mają tego typu kontuzje i proszę zobaczyć jak teraz grają - ciągnął blondyn.
-To zależy od urazu. Tutaj było bardzo ciężko. Był również uraz łydki i uda. Nie można ryzykować w takiej sytuacji. Proszę chwilę poczekać, zaraz powinien tu być doktor Müller-Wohlfahrt.
Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Był to dla mnie szok. Kiedy wróciliśmy do domu od razu poszłam do sypialni i się rozpłakałam. Weszłam do garderoby. Otworzyłam jedną z licznych szaf i ujrzałam w nich trykoty, które tam trzymaliśmy. Po chwili przyszedł do mnie mężczyzna i mocno przytulił do siebie.
Kilka dni później wyjechałam do Monachium, gdzie wypowiedziałam się na temat zakończenia mojej kariery na zwołanej konferencji prasowej. Nie mogłam pohamować łez, kiedy mówiłam o zakończeniu kariery. Nie dałam rady. Przeprosiłam i wyszłam z sali, a resztę wytłumaczył lekarz. Dziewczyny przytuliły mnie i również dały upust swoim emocjom. Zostałam przez kilka dni w stolicy Bawarii. Na meczu mojego byłego klubu miałam pożegnanie. Nie spodziewałam się tego.

***

-O czym tak myślisz skarbie? - przywołał mnie na ziemię Ross.
-O nożnej - wtuliłam się w niego.
-Rozumiem - przytulił mnie.

 Ubrana zeszłam do kuchni, w której urzędował mój chłopak. Usiadłam na krześle i patrzyłam na jego poczynania. W pewnym momencie poczułam okropne skurcze.
-Ross, ja chyba rodzę.

*Ross*
    Robiłem śniadanie dla nas, kiedy Lau przyszła do kuchni. Usiadła przy wyspie kuchennej. Było wszystko w porządku. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, a w pewnym momencie, powiedziała, że rodzi. Ruszyliśmy do auta. Czym prędzej starałem się dotrzeć do szpitala. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Przy drzwiach spotykaliśmy pielęgniarkę, która podała nam wózek i od razu zabrała brunetkę na porodówkę. Stałem pod drzwiami i nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Zawiadomiłem Ella, a on Delly , że moja ukochana rodzi. Kazali mi się uspokoić. Kiedy usiadłem na krześle, to od razu wstawałem i chodziłem po korytarzu i od początku. Nie potrafiłem się uspokoić. Zasiadłem na krzesełkach i patrzyłem na zegar, który tykał, a jego wskazówki zmieniały położenie. Moje powieki stawały się ciężkie. To już trzecia godzina odkąd tu jestem.
    Zza drzwi wyłonił się lekarz, ale ja nie słyszałem płaczu dziecka. Podbiegłem do doktora, aby dowiedzieć się co z moją kobietą.
-Mam złą wiadomość. Ani dziecka, ani matki nie dało się uratować.
-Pan chyba żartuje - nie dowierzałem w to co usłyszałem.
-Przy porodzie doszło do komplikacji.
    Zostałem sam na korytarzu i rozpłakałem się jak małe dziecko. Nie mam już dla kogo żyć. Nie mam Lau. Nie mam naszego synka. Moje ciało zaczęło się trząść.
-Ross, wstawaj.
-Co się dzieje? - zerwałem się - To był sen - westchnąłem.
-Jaki sen?

-Co tutaj robisz Mat ?
-Nie przyszedłeś na trening, dzwoniliśmy do Ciebie, a jak nie odbierałeś, to zadzwoniłem do Ella. Powiedział, który szpital, i że Laura rodzi - usiadł obok.
    Siedzieliśmy tak jeszcze około dziesięciu minut. Z sali wyszedł lekarz. Szybko do niego ruszyłem, a Mat  podążył za mną.
-Który z panów to partner pani Marano? - zapytał.
-Ja - odparłem.
-Gratulacje. Ma pan syna - uśmiechnął się - pani Laura leży na sali.
-Można do niej wejść?
-Tak, oczywiście.
    Skierowaliśmy się na salę, na której leżała Laura.
-Stary masz jakieś kwiaty, czy coś? - zapytał obrońca.
-Zapomniałem - złapałem się za głowę.
-Idź do niej, a ja coś załatwię.
-Róże - krzyknąłem jeszcze za nim, a on zaśmiał się i zbiegł po schodach.
    Wszedłem do pomieszczenia. Moja brunetka leżała na łóżku, a na rękach trzymała dziecko. Podszedłem do nich, pocałowałem kobietę w usta, a synka w główkę. Usiadłem na krześle i wpatrywałem się w moją małą rodzinkę.
-Chcesz potrzymać - usłyszałem po chwili.
-Jasne.
    Podała mi naszego synka. Bałem się, że coś mu zrobię, ale gdy tylko go wziąłem na ręce, to obawy minęły. Mały patrzył na mnie swoimi oczkami. Nie płakał. Zdawałoby się, że lustruje mnie i otoczenie.
-Podobny do Ciebie - uśmiechnęła się.

-Kocham Was.
-My Ciebie też.
-Przepraszam państwa, ale muszę zabrać dziecko - odezwała się pielęgniarka.
    Oddałem dziecko i usiadłem na poprzednim miejscu. Złapałem Lau za rękę i ucałowałem ją w nią. Do sali wszedł Mats.
-Zapomniałeś czegoś - podał mi róże i puścił oczko, gdy brunetka nie widziała - cześć Lau - pocałował ją w policzek.
-To dla Ciebie - podałem jej kwiaty.
-Dziękuję. Są piękne.
-Dzięki - wyrwało się Matowi.
    Zaśmialiśmy się. Obrońca musiał już iść, więc poszedłem z nim do inkubatorów, ponieważ chciałem się pochwalić moim synkiem.
-No, postarałeś się - zaśmiał się - powiem Ci, że podobny do Ciebie.
-Laura to samo mówiła.
    Pożegnałem się z nim i wróciłem do brunetki.


                                                                     ***
Hejo!  To znowu ja :D Rozdział dodaje dziś,dzięki tym 8 komentarzom :* Dziękuje Ewci, anonimkom (tylko podpisujcie się :P), Karci i Zeberce :* Bardzo mnie zmotywowałyście, za co Wam dziękuję. Rozdział 9 najprawdopodobniej  1-2 sierpnia. Chyba, że chcecie jutro! :D  W następnym rozdziale akcja się rozkręci !Przepraszam za błedy! 
Kocham Was :*



Jak słodko <3

czwartek, 23 lipca 2015

7. " Problem with family"

Prob­le­mem nasze­go wieku nie jest bom­ba ato­mowa, lecz ser­ce ludzkie. 

The problem of our age is not the atomic bomb, but the human heart.


Obudziłem się, a obok mnie nie było mojej ukochanej. Przyciągnąłem się i wtuliłem ponownie w poduszkę, lecz nie było mi wygodnie. Chciałem się przytulić do mojej Laury. Wstałem z łóżka i zszedłem po schodach do kuchni. Oparłem się o framugę drzwi i patrzyłem jak brunetka kroi warzywa. Podszedłem do niej i przytuliłem ją od tyłu, składając delikatne pocałunki na jej szyi.

*Laura*
    Obudziłam się w ramionach Rossa. Wyswobodziłam się z jego uścisku, tak, aby nie wyrwać go ze snu. Pocałowałam go w usta i zeszłam na dół. Na zegarze widziała godzina 18:00. Postanowiłam zrobić kolację. Zdecydowałam się zrobić kaszę  z warzywami. Kaszę opłukałam dokładnie pod bieżącą wodą. Pozbyłam się goryczki i zabrałam się za krojenie warzyw. W pewnym momencie poczułam na szyi pocałunki. Odwróciłam się w stronę mężczyzny i wtuliłam się w jego ciało.
-Kocham Cię - wypowiedziałam do jego ucha.
-Też Cię kocham, kotku - pocałował mnie w czoło - a dlaczego Ty tu stoisz? Powinnaś odpoczywać.
-Robię kolację.
-Ja ją dokończę, a Ty sobie usiądź i odpocznij.
-Rossiu.
-Nie Rossiuj mi tutaj - zaśmiał się - kocham Cię.
-A ja Ciebie nie - pocałowałam go w usta.
    Wyszłam o kulach do salonu. Padłam jak długa na kanapę i nie miałam najmniejszego zamiaru aby się podnieść. W ostateczności podniosłam się po laptopa i przykryłam kocem.

Przeglądałam różne strony. Weszłam na Facebook'a oraz Twitter'a. Popisałam z kilkoma osobami i zadzwonił Ell na Skype'a. Odebrałam i na ekranie laptopa ukazały mi się dwie wesołe twarze.
-Hej - przywitała się Rydel.

-Cześć - zawołał Ratliff.
-Hej Wam - pomachałam im - co tam?
-Już w połowie przeprowadziłam się do tego kretyna - zaśmiała się.
-I tak mnie kochasz.
-No wmawiaj sobie - wystawiła mu język - wzięliśmy wolne na jutro, cudem. Mamy zamiar już wszystko jutro przenieść.
-Ja za dwa dni będę po swoje rzeczy - oznajmiłam.
-To Cię spakuję.
-Dziękuję - posłałam jej życzliwy uśmiech.
-A
gdzie Ross? - zapytał brunet.
-Wygonił mnie z kuchni i sam kolację robi.
-Masz leżeć i odpoczywać.
-No jakbym jego słyszała.
-Kogo słyszała? - do salonu wszedł Ross.
-O wilku mowa - pocałowałam go w policzek.
-Co mnie obgadujecie? - przytulił mnie.
    Godzinę spędziliśmy na rozmowie z przyjaciółmi. Odgrzaliśmy sobie kolację i zjedliśmy ją, oglądając filmy, które leciały w telewizji. Ross nie pozwalał mi się ruszać z kanapy. Sam posprzątał i podał mi telefon, który leżał na stoliku. Powiedział, abym zadzwoniła do Alexa  i powiedziała mu o ciąży. Wiedziałam, że kiedyś muszę to zrobić. Lynch przytulał mnie, czym dodawał mi otuchy. Wybrałam numer mojego brata i przyłożyłam telefon do ucha. Po kilku sygnałach odebrał.
-Co chcesz? - zaśmiał się.
-Masz czas?
-Tak, wróciłem do domu z treningu. Co tam?
-A jakoś leci, a u Ciebie?
-Dobrze, a jak noga?
-Boli.
-Kaleka.
-Szybko nie wrócę.
-No z pół roku nie zagrasz.
-Dłużej.
-To co Ty jeszcze zrobiłaś?
-Jakby to powiedzieć... Alex, jestem w ciąży.
-Co? - krzyknął - żartujesz sobie, chyba. Ty wiesz co Ty zro... Z kim? Z Lynchem?
-Tak - mocnej ścisnęłam dłoń blondyna -Alex.
-Co Alex? Mama miała rację.
-O czym mówisz?
-Nie powinnaś tam jechać. Dobrze mówiła, że zrobią Ci dziecko i tyle. Wrócisz z powrotem do domu z płaczem.

-Ty też tak myślisz?
-Moja siostra jest dziwka. Czaisz to Janek ? Moja siostra się puszcza. Będzie mieć dziecko - zaśmiał się ironicznie - nie proś mnie o pomoc, bo jej nie dostaniesz. Nie chcę Cię znać.
-Nigdy Was o nic nie poproszę - zakończyłam.
    Rozłączyłam się i rozpłakałam. Mój szloch przemienił się w histeryczny płacz,a moje ciało zaczęło się trząść. Wtuliłam w Rossa. On o nic nie pytał, po prostu był. Starał się mnie uspokoić. Pozwalał mi, abym wypłakała się w jego koszulkę. Nigdy bym nie powiedziała, że Alex się tak zachowa. Zastanawiałam się, co ja im zarobiłam. Czym zawiniłam, że moja rodzina mnie tak traktuje. Zawsze byłam ta najgorsza, 'czarna owca w rodzinie'. Widzieli tylko moje wady i wytykali mi je na każdym kroku. Czekali tylko, aż popełnię błąd. A rodzice? Rodzice się mną nie interesują. Odkąd wyjechałam, to nie dzwonili, ani razu. Święta spędzałam sama. Oglądałam wtedy filmy i czytałam przy tym często książki. W Wigilię Bożego Narodzenia wybierałam się na spacer do miasta. Brałam ze sobą bułki i karmiłam gołębie. Czy było mi smutno? W pierwsze święta tak, potem się przyzwyczaiłam. Delly chciała ze mną zostać, ale jej nie pozwoliłam. Teraz nie mam już nikogo z rodziny. Alex się ode mnie odwrócił. Był ostatnią osobą, z którą miałam kontakt. Moja mama zawsze mi wypominała, że nie jestem taka jak jej chrześnica. Wiele razy płakałam przez takie i podobne sytuacje. Kiedy podpisałam kontrakt, wiedziałam, że zaczyna się moje lepsze życie. Powoli się uspokajałam, ale to dzięki blondynowi. Opowiedziałam mu o czym rozmawiałam z bratem.

-Kocham Cię, pamiętaj o tym - pocałował mnie w głowę.
-Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobiła. Jesteś dla mnie najważniejszy. Kocham Cię.
-Już niedługo będzie nas troje - musnął moje usta - mały, żałuję, że nie widzisz jaką masz śliczną mamusie - powiedział do brzucha.
-Nie okłamuj go - zaśmiałam się.
-Mówię samą prawdę. Ma cudowną mamusie - po raz kolejny dotknął moich ust - ale mi jej nie zabieraj - ponownie skierował te słowa do mojego brzucha - wiesz mały? To jest mój ideał. Ta jedyna - popatrzył mi w oczy.
    Kocham tego wariata. Jest chłopakiem, z którym chcę spędzić resztę swojego życia.
-Swoją drogą, to w ogóle nie widać, że jesteś w ciąży - wyrwał mnie z zamysłu głos Ross.
-Mam to uznać jako komplement? - zaśmiałam się.
-Kocham Cię.
-Nie zmieniaj tematu - pocałowałam go.
-Wiesz, ja już myślałem, gdzie zrobić pokój dziecięcy - zaśmiał się.
-Jesteś cudowny.
-Nie, to Ty jesteś cudowna. Nikomu Cię nie oddam.
-Nie mogę uwierzyć, że mam Cię przy sobie - wtuliłam się w jego ciało.
-Oglądamy jakiś film?

-A może mecz?
-Jak jest, to jasne. Każdy facet marzy o takiej dziewczynie.
-Jakiej?
-Takiej - zaśmiał się - mogę pogadać z małym?
-Jasne - zaśmiałam się.
    Chciałam wstać, ale blondyn mi na to nie pozwolił. Usiadłam z powrotem na wcześniejszym miejscu, a on się nachylił nad mój brzuch. Trzymał ręce na nim, a ja położyłam swoje dłonie na jego. Zaczął swój monolog, momentami przerwał i patrzył mi w oczy, które były przepełnione miłością i troską. Chciało mi się płakać, tylko tym razem ze szczęścia. Niewielu zdecydowałoby się w tak młodym wieku na opiekę nad dzieckiem. Tym bardziej nie mężczyźni, którzy pną się coraz to wyżej w swoim zawodzie, którzy podbudowują swoją karierę, ale Ross od razu powiedział, że się cieszy. Uwierzyłam mu. Mówił, to tak szczerze, a z jaką fascynacją opowiadał o pokoiku dla dziecka, albo naszej przyszłości. Kocham go. Jestem pewna, że to z nim chcę spędzić resztę życia.
-Wiesz jaką masz kochaną mamę? Tylko nie wychodź na świat za wcześnie, jeszcze zdążysz mi ją zabrać - zaśmiał się - taka dupa z niej jest. Tzn. cudowna kobieta - zerknął na mnie - Anioł nie kobieta. Ma się to szczęście. Nigdy bym nie powiedział, że Twoja mamusia zwróciłaby na mnie uwagę. Jest kochana, mądra, inteligentna, piękna, mamy takie same zainteresowania i mógłbym tak wymieniać i wymieniać. A i mam jeszcze jedną prośbę. W nocy się śpi, więc nie myśl, że będziesz mógł przekonać mamę, aby mnie obudziła, bo będziesz miał jakąś zachciankę. Co to, to nie mój drogi. Zapiszemy Cię do szkółki piłkarskiej. Kiedyś będziesz biegał po boisku i zastąpisz mnie w reprezentacji.
-Ej, a, dlaczego będzie grał w reprezentacji gdzie ty? - przerwałam mu.
-Przedyskutujemy to... w łóżku - zaśmiał się - i widzisz jakie te kobiety są?
-Ej, bo się rozmyślę i zamieszkam w  Afryce - wytknęłam mu język.
-No mały, na dzisiaj tyle, muszę się zająć Twoją mamą.
    Na koniec podniósł moją koszulkę i dał buziaka w brzuch. Zaśmiałam się i przytuliłam do blondyna. Rozczulił mnie tym. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy spać. Już wstałam i wzięłam swoje 'kije', ale Lynch wziął mnie na ręce i zniósł do sypialni. Postawił mnie na podłodzę, a ja zabrałam ciuchy i wyszłam do łazienki, aby się przebrać. Ubrana w piżamę, wróciłam do chłopaka, który leżał już w łóżku. Doczłapałam do niego i weszłam pod kołdrę. Wtuliłam się w ciało blondyna. Podniosłam głowę i złożyłam delikatny i krótki pocałunek na jego ustach. Dla mężczyzny nie był on wystarczający, ponieważ, kiedy tylko się od niego oderwałam, szybko powrócił do przerwanej czynności. Nawet moja boląca noga i gips nie przeszkadzały nam w kolejnym etapie naszych czułości. Resztę czasu spędziliśmy będąc jednością. Zmęczeni, zasnęliśmy wtuleni w siebie.

*** 
Uff... Wreszcie skończyłam :') Kto się cieszy? :D W niedzielę wyjeżdżam nad morze więc nie wiem kiedy rozdział. Mam już go napisanego ,tylko muszę wprowadzić drobne poprawki. Zależy od Was kiedy chcecie i od ilości komentarzy. Kometujcie bo czasami nam wrażenie że pisze sama dla siebie. Aż tak bardzo nudno? 
Kocham Was :*